niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 2 "Prysznic" - Dillon x Zedd

W rejestracji otrzymali klucze do swoich pokoi. Dillon nie patrząc na Antona od razu po dostaniu klucza skierował się do schodów. Będzie szybciej. Zedd szybko złapał własne i ruszył za mężczyzną lekko zdziwiony.
- What the... Co z tobą? - spytał doganiając go.
- Chcę się jak najszybciej umyć, a coś ma być? - wzruszył ramionami. Raczej chciał zmyć z siebie wzrok Zedd'a, który nadal uporczywie na sobie czuł. Egh, Dillon panikujesz. Przecież to norma, ale jednak nadal dla ciebie nowość... Od dwóch lat. Nie potrafił się z tym pogodzić, ciągle to go krępowało, a jednocześnie intrygowało. Bardzo lubił Antona, a Anton jego, ale nie przekonywało go to, że cokolwiek mogłoby z tego wypalić. Ogólnie obaj mieli tyle kobiet u boku, aż szkoda czasu na liczenie. Niezrozumiałe, lecz dziecinne proste.
- Okeej - przeciągnął zdezorientowany Zedd - Dobranoc.
- Miłej nocy - zrzucił mu uśmiech otwierając drzwi, a potem zginął w ciemności pomieszczenia hotelowego. Blondyn nie wiedząc jak zareagować z szeroko otworzonymi oczami zapalił światło nie zwracając uwagi, że go razi, zamknął drzwi. Co ma teraz robić? Jemu nie chce się spać, nie chce się myć, nie pali, nie chce się mu pracować. Stał na środku pokoju beznamiętnie patrząc się w odłożony telefon na szklanej ławie. Myślał nad tym co ze sobą zrobić tej nocy. Dillon w tym samym czasie z drodze do łazięki zostawił szlak porozrzucanych ubrań. Automatycznie po wejściu do kabiny odkręcił korki, a na niego spadła kolejna fala wody. Końcami palców przeczesał i zagarnął włosy do tyłu, które nieporadnie opadły mu na czoło nadając wygląd zmokłego kota. Oparł się o szybę i pozwolił sobie, aby długi czas woda go obmywała, potem nabrał do dłoni trochę szamponu, wtarł go sobie we włosy i spłukał. Następnie ponownie stał tylko w strumieniu, dopiero po trzydziestu minutach jak rozbolały go nogi od twardego nie równego podłoża wyszedł z kabiny. Mozolnie wycierał swoje ciało. Z ręcznikiem zawiniętym na biodrach wyszedł i zaczął w kupie ubrań szukać swojego iPhona, a co najlepsze... Nie było go. Nigdzie. Podrapał się po karku jeszcze raz rozglądając się po podłodze. Cholera. Zebrał wszystko i rzucił na łóżko. Wyjrzał na hol. Nikogo nie było. Szybko przeleciał do pokoju naprzeciw i zapukał. Anton szybko podleciał do drzwi i otworzył je z impetem. Uniósł brew lustrując Dillona od stóp do głowy, bo kto normalny przychodzi w samym ręczniku? Zacznijmy od tego, iż Francis nie jest w żadnym stopniu normalny. Zedd'owi nie przeszkadzał ten widok.
- Stało się coś? - zapytał.
- Może wiesz, gdzie mogę mieć swój telefon? - przeczesał wilgotne włosy.
- Może zostawiłeś na syntezatorze podczas koncertu, co? - brew Zedd'a powędrowała jeszcze wyżej.
- Nie wiem. Może - jęknął.
- Idź się prześpij rano ci się przypomni, a poza tym masz hasło. Spokojnie - starał się zapanować nad roztargnieniem przyjaciela.
- Jesteś pewien? - spojrzał na niego niepewnie. Zaslevski przytaknął w odpowiedzi uśmiechając się pocieszająco.
* * *
Telefon Zedd'a za wibrował niespokojnie na ławie. Mężczyzna leniwie po niego ściągnął. Włączył wyświetlacz - przyszła wiadomość.
_________________________________________________________________________________
Dokończę niedługo. Może nawet dziś c:


czwartek, 26 marca 2015

Rozdział 1 "The Takedown" - Julian x Jurre

Nie spodziewał się nikt, iż przy nagrywanie jednej piosenki może nawiązać się taka przyjaźń. Było to tak nagle, że Tim się z tego śmiał, ale też w środku zazdrościł. Julian właśnie wygodnie siedział w fotelu z notebookiem na kolanach pracując nad swoim nowym krążkiem "The Takedown". Naglę obok niego rozłożył się Jurre, patrząc to na co tworzy, to na niego.
- Ten dźwiek dałbym wyżej - polecił.
- Ten? - wskazał palecem na ekranie.
- Nie, ten obok - zaśmiał się i przesunął jego palec lekko w prawo na dany dźwięk.
Julian skrótem klawiszowym przeskoczył na nutę i podwyższył ją nieco i puścił odnowa całą kompozycje.
- O tak? - spytał przenosząc wzrok na chłopaka.
- Mhm - Jurre kiwnął głową w odpowiedzi.
- Gdzie zgubiła się reszta? - rozejrzał się po autobusie - I czemu stoimy?
- Nie zauważyłeś, serio? Mamy postuj już od dwudziestu minut, a ja przyszedłem odciągnąć cię od pracy - uśmiech nie schodził mu z twarzy. Zamknął notebooka odkładając na fotel na przeciw, następnie złapał go za ramię i wyciągnął z pojazdu na zimne powietrze. Julian w zamieszaniu zdążył złapać jedynie kurtkę.
- Gdzie idziemy? Gdzie jesteśmy? - zapytał Dobbenberg mrużąc oczy przez światło, które odbijało od śniegu - Matko Boska, ale biało.
- Jakby nie patrzeć tu zazwyczaj jest biało. Jesteśmy w Brandon niedaleko od Winnipeg i idziemy... - przerwał zgryzając wargę - Zobaczy się gdzie.
- A chłopaków gdzie wcieło? - nadal wypytywał.
- W sumie nie wiem - wzruszył ramionami.
* * *
Paradowali w hipermarkecie bez koszyka. Julian coraz coś dotykał, coś upuszczał, a Jurre albo się śmiał, albo wywracał oczami. Dobrze, że wszytko było plastikowe co brał. Zatrzymali się przy monopolowym trzymając inne produkty spożywcze w dłoniach.
- Co bierzemy? - zapytał Jordan rozglądając się po szerokim wyborze alkoholu. Tym razem padło na Hennessy i Johnnie Walker Blue. Daje 'Lubie to!'. Z całym asortymentem doszli do kasy nadal się weseląc. Zapłacili za wszytko kartą i spokojnie z torbą wyszli na zewnątrz.
________________________________________________________________________________
Więcej nic nie wymyśle. Macie to XD.

środa, 25 marca 2015

Rozdział 1 "Cionsza" - Robert x Martjin

Martin czekał pod ladą na znak Roberta. Mężczyzna pstryknął mu nad uchem i ustąpił miejsca przy okazji włączając jego kawałek "Tremor".
- Wiecie kto teraz będzie?! - wykrzyczał w mikrofon. Tłum odpowiedział mu rykiem. Garrix wyskoczył z drugim mikrofonem.
- Dobry wieczór Miami! Dobrze się bawicie? - mówił swoim wesołym choć głębokim głosem.
- Będę czekać w pokoju - Hardwell poklepał go po barku i powoli usunął się z podestu. Ruszył spokojnym krokiem do swojego pokoju, kiedy już miał do niego wejść, wylądował na czyiś rękach powoli wirując.
- Idziemy na piwo? - spytał Dannic robiąc z nim kolejne kółko. Corputowi zakręciło się w głowie, cały dzień go mdliło, a teraz z trudem powstrzymał chęć zwrócenia ostatniego posiłku.
- Błagam, nie dziś - wymruczał zmęczony powoli lądując na stałym gruncie. Szatyn pomasował skronie.
- Stało się coś? -zapytał zaniepokojony Daan.
- Poza tym, że źle się czuję, to dobrze - odpowiedział z przepraszającym uśmiechem, poczym zniknął za płytą drewna. Odetchnął z ulgą i połknął jakieś tabletki przeciwbólowe. Położył się na kanapie. Mimo hałasu powoli zapadł w objęcia Morfeusza.
* * *
Na brzuchu dwudziesto siedmiolatka siedział już nie tak świeży didżej. Robert nie zwracając większej uwagi na ucisk uśmiechnął się. To akutat nigdy nie przeszkadzało. Martjin również przywitał go uśmiechem i zaczął się podnosić, lecz Hardwell złapał go za nadgarstki i przytrzymał.
- Dla mnie jest wygodnie, nie wiem jak tobie - zaśmiał się lekko.
- Nie udawaj, wiem że źle się czujesz - skarcił go wzrokiem chłopak.
- Może tak, może nie. Pozostały ci tylko domysły... - wzruszył ramionami.
- Ja to wiem - uciął.
- Jak chcesz - puścił go zaciskając usta.
Garritsen przełożył noge przez niego znajdując się na podłodzę. Wziął szklankę i wrzucił do niej musujące środki przeciwbólowe i podał je szatynowi z matczynym wzrokiem.
- Coś tak czuję, że to ciąża - wyszczerzył się podnosząc na łokciach do wypicia zawartości naczynia, przy okazji nie tracąc kontaktu wzrokowego z GRX'em.
- Chłopiec czy dziewczynka?
- Dziewczynka, bo chce mi się wymiotować.
- No nieźle.
W tej chwili obaj zaczeli się śmiać...Przyszli tatusiowie. Niedosłownie, bez przesady. Garrix usiadł na skrawku mebla przyglądając się Hardwellowi jak wypija rozpuszczony lek. Mężczyzna odłożył szklankę na komodę za sobą i niespodziewanie złapał Martjina i przyciągnął do siebie.
- Wracamy do hotelu? Padam na zbity ryj - wymruczał chłopakowi we włosy.
- Możemy, lecz jak narazie leżymy - upomniał go.
* * *
Robert rzucił, a raczej padł na łóżko jak zmęczony dzieciak, który dopiero wrócił ze szkoły kończąc lekcje wuefem. Mruczał jakąś piosenkę w pościel, ale jednak nie była ona zrozumiała.
- Może tak byś się przebrał, co? - Martin założył ręce na piersi opierając się o próg.
- Sam to zrób ja nie mam siły - przekręcił głowę na bok, tak aby mógł normalnie mówić.
Chłopak na chwilę zniknął z sypialni, żeby się umyć i przebrać. W sumie nie  przebrać, bo czy założenie jedynie czystych bokserek można nazwać przebraniem? Raczej nie. Wytarł głowę ręcznikiem i wrócił. Hardwell nawet się nie ruszył, ani również nie zmienił swojej pozy. Jak padł, tak nie wstał. Martin jedynie z rezygnacją westchnął wzywając Boga o litość. Przekręcił Corputa na plecy, a on coś jęknął. Ostrożnie zdjął mu t-shirt i dłuższą chwilę mocował się z rozporkiem (nie krępowało go to już), następnie zsunął z niego spodnie. Mężczyna mamrotał coś pod nosem, chyba przez sen. Chyba, bo nie zdażyło mu się takie coś ani razu. Rzucił jego ubrania na fotel obok drzwi balkonowych, poczym poprawił Roberta na łóżku.
________________________________________________________________________________
Jednak dziś już napisałam. Geografia okazała się zanudna XD. 

Rozdział 1 "Bryza" - Dillon x Zedd

Łzy zbierały mu się w kącikach oczu, a jego usta się cieszyły. Miał okropny napad śmiechu, a to wszystko wina Antona. W tle dudniła muzyka Steve'a, który teraz zabawiał tłum młodych. Mimo, że byli spory kawał od morza, mimo że o porze wieczornej bryza wieje w stronę wody, to i tak w powietrzu unosiłą się wilgoć i zapach soli. Ogólnie Dillon uwielbiał koncertować w krajach śródziemnomorskich. Tym razem padło na Barcelone, ale w jego głowie świerzbiła panorama Neapolu. Uwielbiał to miasto, niektórzy przez to go nie rozumieli, bo przecież Barcelona jest ładniejsza. No, ale przecież zdania są odmienne.
- Obaj jesteśmy teraz wolni. Nasza kolejka się skończyła, więc co robimy? - spytał Francis opanowując się już.
- Brakuje mi pomysłów - poinformował go blondyn.
- Wiem. Chodź! - olśniło go i pociągnął Zedd'a za sobą.
- Mam się bać?
- Jeśli chcesz...
* * *
Człowieka zwyczajnie pojebało. Wbiegł w samych bokserkach do fontanny... O ile była to fontanna, w to wolę nie wnikać. Ważne, że z tego CZEGOŚ leciała woda. Dużo wody. Anton zastanawiał się moment, czy ten coś brał... I TO W DODATKU BEZ NIEGO! Mężczyzna tańczył jakiś taniec, ale strumień wody widok rozlewał. Było widać jedynie niekonkretne wygibasy. Niefajnie by było gdyby teraz złapała ich policja. Oj niefajnie. Zedd wzruszył ramionami. Przecież raz się żyje, co nie? Zrobił to samo co Dillon i obok niego zaczął tańczyć macarene. Pomysłowe, doprawdy. Tłumiony śmiech przyjaciela zapewnił go w jakiś sposób, że nie zostaną przyłapani. Patrole zapewne zostały skierowanę do miejsca gdzie odbywa się impreza. A co najlepsze tutaj nikt się nie kręcił, żadnej żywej duszy. Co jest dziwne, przecież to Hiszpania! Kraj ludzi gorącokrwistych! Brak ludności lekko go speszył, kiedy to sobie uświadomił, ale postarał się o tym zapomnieć. Mineło parę dobrych minut , a oni zatraceni w ciepłej wodzie i swoim śmiechem mieszanym z wypluwaniem wody stracili poczucie czasu i miejsca. W pewnej chwili, co oczywiście było nie zamierzone, ale jak bardzo do przewidzenia - Dillon pośliznął się i runął na Antona, a on wraz z nim na podłożę. Francis zdążył jeszcze odruchowo podłożyć swoją dłoń pod głowę przyjaciela, aby ochronić go przed wstrząsem.
- Jezu Chryste, jak? Jak to się stało? - bełgotał Zaslavski zdezorientowany całą sytuacją.
- Nie mam pojęcią, ale czuję że to znak aby przestać - zszedł z niego na brukowaną uliczkę i pomógł mu wyjść spod "prysznica". Zebrali swoje rzeczy w mokre dłonie w tym samym momencie kiedy na placyk wjechał radiowóz. Automatycznie puścili się biegiem w ciasne uliczki prowadzące wprost na wybrzeże, przy okazji niosąc za sobą zgiełk radości. Zakończyli swój rajd na chodniku tuż przy plaży.
- Idziemy? - kiwnął wymownie Zedd.
- Już nie mam siły, jeśli mam być szczery - wysapał Dillon.
- To co wracamy? - spytał, lekko posmutniawszy mężczyzna.
- No niestety - odpowiedział mu najlepszy przyjaciel idąc wzdłuż plaży w stronę hotelu. Za nim podążył Anton zawiedziony, że odmówiono mu nocnej kąpieli w morzu. Woda nocą jest cieplejsza i powietrze również. Szkoda, naprawdę szkoda. Jego jedynym w tej sytuacji zbawieniem okazał się fakt, iż chodnik jest za wąski, aby iść nim w parę, dlatego szedł za Dillon'em, skąd miał bardzo dobry widok na mokre bokserki przyjaciela i jego... Staph it. Zagalopowaliśmy się Anton, ale musisz przyznać pociąga cię to. I tak mineła pół godzinna wędrówka wymienaina bezsensowymi zdaniami, tylko po to aby utrzymać jaki kolwiek kontakt pomijając tyłek Dillona, a wzrok Antona. Francis czuł na dole pleców mrowienie oznaczające jedynie to: "wgap" w jego tył, tam niżej. Oczywiście czuł się niekomfortowo całą drogę, ale musiał to przeżyć. Nie miał wyboru. W duchu modlił się, żeby o zajęcie szybko mu się znudziło.
___________________________________________________________________________________
Mam nadzieje, że się podobało. Postaram się do jutra wymyśleć coś innego, ale sprawdzian i prace domowe są udreką, więc nie wiem.

wtorek, 24 marca 2015

Witam.

To będzie strona jak widać dosyć nie typowych związkach znanych DJ'ów. Nie będę tu często pisać (tak jak wszędzie indziej), ponieważ trudno mi znaleźć czas. Będę pisała tutaj oczywiście jak będę miała wenę. 

Pozdrawiam ~Admin Natan